• Banner-Header
    Banner-Header

Wybrane strony przedwojennego tygodnika - As - Nr 11 z 15 marca 1936 r. / rok II

Z pierwszych stron gazet

Z kraju i ze świata

Gwiazdy, Gwiazdozbiory

Moda, moda, moda...

W kl30 obiektywie

7 Dni Dobrej Gospodyni

Dzisiaj jest: 19 Marzec 2024    |    Imieniny obchodzą: Józef, Bogdan, Marek

Zobacz zdjęcia w Fotoplastykonie KL30

ITD - I TYLKO DOBRE

 As - Nr 11/1936 r./rok II

 

Było... nie minęło...

  CP by casino

     Z rakietą zapoznałem się dość dawno. Jeszcze jako kilkunastoletni sztubak. Urządzano w moim miasteczku zabawę ogrodową na cel dobroczynny. Oczywiście, jak przy podobnych okazjach bywa, miano też puścić ognie sztuczne. Komitet więc zakupił większą ilość „arcydzieł pyrotechniki” i postanowił  nimi uświetnić zabawę. Lecz w ostatniej chwili okazało się, że nikt nie umie ich puszczać. Nie umiałem i ja, ale co mi to szkodziło, gdy nadarzyła się okazja zrobienia nowych doświadczeń ?

       Komitet bowiem zaczął poszukiwać amatora niebezpiecznych wrażeń, który  by  zechciał  własnoręcznie wyekspediować rakiety pod gwiaździste niebo i … nie mógł nikogo znaleźć. Wobec tego zgłosiłem się i udało mi się to nadspodziewanie, jeśli nie liczyć niewielkiego zresztą osmalenia włosów i rzęs.

        Od tego czasu zainteresowanie rakietami u mnie nie wygasło i  choć dziś ich sam nie puszczam, to jednak interesuję się bardzo, gdy to czynią inni.

         Bo czyż taka rakieta nie jest nadzwyczajną rzeczą: nabija się prochu do rury, zapala od dołu i rura leci w powietrze, buchając dymem.

         Aczkolwiek te nadzwyczajności były znane już Chińczykom od kilku tysięcy (bodaj) lat, to jednak dopiero dziś zaczynają się ludzie na serio zaznajamiać, dlaczego rakieta lata i dochodzą do nadzwyczajnych wniosków.

         Więc najpierw dlaczego rakieta lata  w powietrzu ?

         Przy spalaniu się prochu w rakiecie mamy do czynienia z takim samym zjawiskiem, jak przy wystrzale armatnim. Gdy kula wylatuje z lufy, armata cofa się do tyłu. A gdyby taką armatę zawiesić w powietrzu i gdyby się ona o nic nie opierała, to po wystrzale poleciałaby w tył z szybkością pocisku, ile razy on jest lżejszy od armaty. Rakieta jest wręcz przeciwieństwem armaty: armata ma za zadanie wyrzucanie pocisku, prawie zupełnie nie poruszając lufy, zaś  w rakiecie gazy wybuchowe są przeznaczone właśnie dla przesunięcia samego działa rakiety. Szybkość i masa tych gazów są tak znaczne, że rakieta, otrzymawszy „uderzenie”, rwie całą siłą w przestworza, im więcej prochu, tym wyżej i tym szybciej leci rakieta.

         Wreszcie nadchodzi nieunikniona chwila, kiedy się wszystek proch wypala i pusta rura rakietowa, przeleciawszy jeszcze przez pewien czas na zasadzie prawa bezwładności, spada z powrotem na ziemię: jej szybkość była niedostatecznie potężna do przezwyciężenia siły przyciągania ziemi.

         Ale wyobraźmy sobie rakietę długą na dziesiątki metrów i oczywiście tak silnie zbudowaną, żeby nie uległa rozerwaniu (z rakietami to się często zdarza); do rakiety naładujmy taką ilość materiałów pędnych, by przy ich pomocy mogła ona uzyskać szybkość 11 kilometrów na sekundę, gdyż dopiero przy takiej szybkości uda się jej rozerwać więzy przyciągania ziemi. I oto mamy wehikuł do podróżowania po nieskończonościach przestworzy.

         Do takich wyników prowadzi bawienie się puszczaniem ogni sztucznych !

         Wszakże, mimo tak sprecyzowanego celu i mimo bardzo precyzyjnych obliczeń wybitnych teoretyków, praktycznie znajduje się sprawa rakiety jeszcze w stadium, które można by nazwać „pieluszkowym”. Próbuje się, co prawda, zastosować rakiety do napędu samochodów, a nawet samolotów, lecz te próby niejednokrotnie kończą się tragicznie i wielu pionierów rakietoznawstwa  zginęło bohaterską śmiercią.

         Lecz tak już jest, że wszelki  krok naprzód w życiu ludzkości musi być okupiony  ciężkimi  stratami. Ileż  to  ludzi  zginęło, nim  człowiek nauczył się latać !

         Lista strat w dziedzinie urzeczywistnienia najśmielszych myśli ludzkości, w dziedzinie oderwania się od ziemi, która dzisiaj jest coraz mniejsza i poszybowania w bezkresy wszechświata, dopiero co została otwarta. Na razie jeszcze człowiek stawia sobie za cel nie tyle przełamanie najpotężniejszego z praw – prawa ciążenia, lecz wykorzystania rakiety, jako środka komunikacyjnego na powierzchni naszej planety.

         W wielu krajach doświadczenia z rakietami stały się bardzo popularne, a największe przybrały rozmiary w Stanach Zjednoczonych, gdzie na przestrzeni od Kanady do Kalifornii nie ma bodaj łąki, na której nie zbierałaby się grupka ludzi, zajęta puszczaniem wielce dymiących pocisków z tektury.

         Jednakże już i przy tych tekturowych pociskach, tak się mających do przyszłej rakiety międzyplanetarnej, jak latawiec do nowoczesnego bombowca, już poczyniono pewne duże nawet ulepszenia. Wyeliminowano już proch i  zastąpiono go mieszaniną skroplonego tlenu z benzyną, która to mieszanina nie jest wybuchowa. Wynaleziono też około dwustu typów „motoru”, to jest metalowej komory, gdzie następuje zapalanie gazów. Skroplony tlen dopływa do motoru wprost z tanków, pod wpływem ciśnienia, powstającego przy jego parowaniu; gazolina lub spirytus (bo i ten bywa stosowany) pod wpływem ciśnienia sprężonego dwutlenku węgla. Dopływ do komory spalania jest regulowany przy pomocy automatycznych regulatorów.

         Seniorem rakietowców amerykańskich jest prof. dr Goddard, który już dziś dał odpowiedź na wszelkie zagadnienia, tyczące się lotu na księżyc. Według jego zdania rakieta, która będzie mogła się udać na powierzchnię naszego satelity, musi mieć wysokość największego drapacza chmur w Nowym Jorku (Empire State Building) i kosztować „bagatelkę”, bo 1 miliard dolarów.

         W praktyce prof. Goddard zajmuje się puszczaniem rakiet, nie dłuższych nad metr i nie ważących ponad czterdzieści kilo. Te pierwsze próby, którymi entuzjazmuje się nawet Lindberg, wyglądają nawet skromniej, niż pierwsze doświadczenia z balonami. Rakieta ustawiana jest w specjalnej wieży startowej i zapalana z bezpiecznej odległości przy pomocy elektrycznego zapalnika. Smuga białego dymu wydobywa się z jej „ogona” i z ogłuszającym sykiem rakieta wyrywa się z wieży w powietrze. Dzięki sterom stabilizacyjnym rakieta nie schodzi z kursu i przechylając się z boku na bok, płynie jak ryba z głębiny ku powierzchni.

         Rakietowcy są jak najlepszej myśli i uważają, że loty na kilkadziesiąt kilometrów są już bliskie a loty poprzez Atlantyk zostaną zrealizowane w ciągu jednego pokolenia.

          Rakieta transoceaniczna będzie się poruszała z szybkością około 11 kilometrów na minutę i  będzie mogła przewozić pasażerów i pocztę przez ocean. Podajemy projekt podobnej rakiety transoceanicznej w przekroju. W górnej części rakiety znajduje się pomieszczenie na pasażerów, załogę i pocztę. Mieszanina wybuchowa, składająca się z płynnego tlenu i propanu dopływa do komory spalania, regulowana automatycznymi regulatorami. Komora spalania, czyli „motor” jest osadzona na sprężynach, co oszczędza  rakiecie niepotrzebnych wstrząsów. Motor a zwłaszcza rura wylotowa, gdzie powstaje największa temperatura, dochodząca do 2.000 stopni, są opatrzone w urządzenia ochładzające.

        Największa trudność będzie z wyrzuceniem rakiety w powietrze. Może to nastąpić albo przy pomocy specjalnego koła rozpędowego albo przez wystrzelenie (na sposób Juliusza Verne’a) z olbrzymiej armaty.

    Gdy rakieta raz już się znajdzie w powietrzu, zacznie pracować motor a stery stabilizacyjne, oparte na zasadzie żyroskopu (t. zw. pilot automatyczny) poprowadzą rakietę do stratosfery, wykreślając olbrzymią parabolę. W pewnej chwili motor zostanie wyłączony a rozwinie się natomiast olbrzymi spadochron i  pozwoli rakiecie wraz z pasażerami spłynąć łagodnie i bezpiecznie na ziemię.

      Tak to sobie wyobrażają Amerykanie…

      Niemcy zaś, jako naród praktyczny, przypomnieli sobie, że rakieta, nawet ta dawna, prochowa, była wykorzystywana, jako narzędzie wojny.

      Podobno obecnie wojskowi fachowcy niemieccy pracują nad rakietą-armatą, mogącą strzelać na tysiąc kilometrów.

     Kto wie, czy w zasięgu niewielu lat, jakie nam jeszcze do życia zostały, nie zobaczymy potężnych rakiet, które zamiast poczty i pasażerów będą przewoziły przez oceany olbrzymie ładunki materiałów wybuchowych, przeznaczonych na niszczenie niewinnych istnień ludzkich.

 

Leonard Życki-Małachowski ("AS" - Nr 21/1939)

                                               

 

   

     

        

Nasze Asy – Reklamujemy – Nasze Asy – Polecamy – Nasze Asy – Rekomendujemy – Nasze Asy