Przywykliśmy o wszystkim, co się świeci w ciemnościach swym światłem, mówić, że „fosforyzuje”. Określenie to jest tak dalece popularne, iż „fosforyzować” każemy zarówno naszemu świecącemu w nocy zegarkowi, robaczkowi świętojańskiemu, bodajże i o oczach kota mówimy, iż w nocy fosforyzują.
W jednym z czołowych teatrów warszawskich zastosowano w tym miesiącu oryginalne efekty świetlne: w pewnym momencie zapadały na scenie nieprzeniknione ciemności, a wśród nich świeciły tylko oryginalnym filetowym światłem niektóre przedmioty: chryzantema wetknięta w ubranie jednego z aktorów, jego rękawiczki, szpada i kilka innych przedmiotów. Możemy śmiało zaryzykować twierdzenie, iż niemal nikt z publiczności nie zdawał sobie sprawy z tego – w jaki sposób efekt ten osiągnięto. Sądzono powszechnie, iż przedmioty te są „nafosforyzowane”.
Dziwnym jest, jak prędko ludzie przyzwyczajają się do wszelkiego rodzaju nowości. Przecież dwadzieścia lat temu radio należało właściwie jeszcze do rzeczy niedostępnych, nieudoskonalonych, o których co najwyżej czytaliśmy tu i ówdzie w ówczesnych gazetach. Wiedziano o tym, że istnieje radiotelegrafia.
Od kilku miesięcy niebo nad Francją zaludniło się dziwnymi i nieoczekiwanymi istotami. Są to malutkie samoloty, fabrykowane przez amatorów w garażach, restauracjach, prywatnych mieszkaniach. Te małe awionetki nowego systemu zaopatrzone w motorek motocyklowy, zaczynają się mnożyć, wychodzić ze swoich schowków, rulować po lotniskach i – co jest najdziwniejsze – latać !
Geneza tego „lekkiego lotnictwa” przypomina bajkę.
Z rakietą zapoznałem się dość dawno. Jeszcze jako kilkunastoletni sztubak. Urządzano w moim miasteczku zabawę ogrodową na cel dobroczynny. Oczywiście, jak przy podobnych okazjach bywa, miano też puścić ognie sztuczne. Komitet więc zakupił większą ilość „arcydzieł pyrotechniki” i postanowił nimi uświetnić zabawę. Lecz w ostatniej chwili okazało się, że nikt nie umie ich puszczać. Nie umiałem i ja, ale co mi to szkodziło, gdy nadarzyła się okazja zrobienia nowych doświadczeń ?
Niełatwo o rozmowę z Antoinem, dyktatorem mody, a zwłaszcza fryzury kobiecej. Polak z pochodzenia, o czysto polskim nazwisku Cierplikowski, zachował z niego tylko jedną, jak żartują Francuzi, sylabę: „pli” (co oznacza: fałdy, jakie układa…).
Antoine jest dziwnym człowiekiem. Nie robi sobie żadnej reklamy, zajmuje lokal drewniany, w starej kamienicy, a mimo to powodzenie jego wciąż wzmaga się, zaś piękne panie czynią największe wysiłki, by móc otrzymać zaproszenie na któryś z balów mistrza mody. On tymczasem podróżuje własnym samolotem między jedną a drugą stolicą świata, narzucając damom swe rady, bez dyskusji…
Jest przy tym prawdziwym artystą… Nie zawsze skłonny do zwierzeń – ma jednak, chwile, w których przejawia swe myśli – a wtedy słowa jego są pełne natchnienia i bogactwa, zdradzając głębię jego duszy, tak często uważanej za pozerską przez – zbyt płytkich snobów.